mg3285o

Nigdy nie szedłem z prądem mody

Marzec 19th, 2013

Ten gość jest niesamowity. Nawet nie wie ile ma na sobie tatuaży. Stuprocentowy rock’n'rollowiec. Żyje muzyką, a ona nim. Niepowtarzalny fan Ryśka Riedla. Zresztą poznał się z nim osobiście. Ma głoś jak dziki. Zresztą taką ma też ksywę. Zainteresowania wymienia trzy: muzyka, śpiew i tatuaże. Siedzi w bluesie, rocku, hardrocku i punku. Takich ludzi brakuje: kocha życie i czerpie z niego jak najwięcej. W sumie wychował się w czasach kiedy na scenie królowała Janis Joplin.

Wiesław „Dziki” Kaniowski

Wiek: nieznany

Miasto: Oświęcim

WEPEACEIT: rock’n'rollowiec

 

M: Jesteś stuprocentowym rock’n'rollowcem! Od 25 lat siedzisz w temacie.

Dziki: Przygodę z muzyką zacząłem w zespole Liga Dusz. Graliśmy rocka z bluesem. Odpaliliśmy wiele koncertów w Polsce jak i za granicą kraju. Mamy wiele wspólnych sukcesów na koncie.

M: Jakich?

D: Można tu zaliczyć na przykład dwukrotną nagrodę publiczności na Rawie Blues w 1993 i 1994 roku, drugą nagrodę jury - Wioslo 94′, nagrodę organizatorów - Tarnów 94′, nagrodę publiczności - Bolesławiec 95′, udział w audycjach „Music Box” u Wojtka Zamorskiego. A w 1997 roku dostaliśmy także zaproszenie od Jurka Owsiaka na przystanek Woodstock. Jednak z przyczyn niezależnych od zespołu nie doszło to do skutku. Wystąpiliśmy także poza konkursem na festiwalu muzycznym imienia Ryśka Riedla, ponieważ jury stwierdziło, że jesteśmy bezkonkurencyjni i chcieli, żebyśmy dali szanse młodszym zespołom. Mamy tego więcej.

M: Faktycznie sporo. Ale śpiewałeś nie tylko w tej kapeli.

D: Prawda. Należałem również do Lokomotywy, Hendon, Marcin Boński Band, a i z innymi zespołami występowałem od czasu do czasu. Teraz też śpiewam oraz staram się pomagać młodym, ale jakże rewelacyjnym grupom. Warto poświęcić im choć trochę uwagi, bo mamy w Oświęcimiu, oczywiście nie tylko, prawdziwe talenty, szczególnie polecam grupę TRICK! Grałem i gram nadal wiele koncertów charytatywnych. Nie ma na świecie nic lepszego jak możliwość niesienia pomocy innym. Sam też dostałem kilka ważnych dla mnie nagród, np. od władz Oświęcimia statuetkę z napisem „Śniącemu nieustannie swój „Sen o Victorii” oraz statuetkę z podziękowaniem za wkład w rozwój kultury od wdzięcznych mieszkańców mojego miasta.

M: W dobie elektroniki i kolorowych czasopism nie ma wielu prawdziwych rock’n'rollowców. Jak Ty się trzymasz w tym środowisku?

D: Tak, stanowczo to rzadkość, tym bardziej, że mam już swoje lata. Ale nigdy nie szedłem z prądem mody. Ubieram się tak jak mi wygodnie. Uwielbiam kurtki jeansowe, jeansy, oczywiście wytarte, skórę, kowbojki i bandanę na głowie. Swojego czasu broda była moim znakiem rozpoznawczym. Ale niedawno postanowiłem ją zgolić. Chociaż mi jej brakuję, więc znowu zapuszczam. Jeśli chodzi o tatuaże, to jest mój nałóg. Zaczęło się kiedyś od jednego i tak do dzisiaj non stop coś dziaram. Nawet już nie wiem ile ich mam. Najbardziej jestem dumny z dwóch.

M: Jakich?

D: Na żebrach po prawej stronie mam wytatuowaną ikonę bluesa: Ryśka Riedla, a po lewej stronie na sercu, najważniejszą osobę w moim życiu – córkę Sylwię.

dzki

M: Dzisiaj rocka czy blusa słucha mniej osób niż dawniej.

D: Obecnie furorę robi pop, r’n'b, rap, house, itd. Kiedyś królował blues, rock i dla mnie ta muzyka nigdy nie zginie. Zawsze będzie w moim sercu. Dlatego będę ją śpiewał do końca życia. Najważniejsze to robić to, co się kocha. Trzymam się dobrze, jestem sobą, nie udaję nikogo, mówię, co myślę i ludzie mnie szanują. Oczywiście znajdą się tacy, którym mój styl życia czy wygląd nie odpowiadają. Tym bardziej, że lubiłem sobie kiedyś wypić. A ludzie są pamiętliwi. Ale nie przejmuję się tym. Wyszedłem z tego gówna i to jest najważniejsze. Każdy człowiek jest inny i nie będę robił nic pod nikogo.

M: Najlepsza impreza w Twojej rock and rollowej historii.

D: Mogę tu wymienić dwie.. Pierwsza to Rawa Blues w 1993 roku w Katowicach. Wtedy razem z Ligą Dusz zdobyliśmy nagrodę publiczności. Było wspaniale. To niezapomniane przeżycie grać przed tak dużą publicznością. Występowaliśmy wtedy przed Dżemem z Ryśkiem Riedlem, Obstawą Prezydenta, Nocną Zmianą Bluesa, Irkiem Dudkiem ze swoim zespołem oraz przed Easy Ryder. Można powiedzieć, że przed całą bluesową czołówką w kraju. Było w sumie bardzo dużo kapel, które mogły dostać się na dużą scenę, ale to właśnie nam przypadł ten zaszczyt. Druga impreza była w 1988 r. lub 1989 r. – nie pamiętam dokładnie. Działo się to w klubie studenckim Akant w Katowicach. Tam z Ligą Dusz graliśmy przed Dżemem. Wokalistą był Rysiek. Jest to dla mnie jeden z najważniejszych momentów w moim życiu, bo wtedy pierwszy raz osobiście go poznałem. Takiego czegoś nie zapomina się do końca życia. Pogadaliśmy trochę, powiedział mi, że fajnie śpiewam i że widać, że to co robię, to coś co kocham.

M: Najlepsze lata.

D: 70′ i 80′. Dlaczego? Prosta odpowiedź – wtedy istniały na scenie muzycznej takie kapele jak: Led Zeppelin, Rolling Stones, Deep Purple, wspaniała Janis Joplin i fenomenalny Jimi Hendrix oraz wielu innych. Wtedy było po prostu inne życie. Pamiętam nawet hipisów, poubieranych na kolorowo. Fantastycznie wyglądali. Tworzyło się muzykę dla własnej przyjemności i dla fanów. Teraz często ludzie lecą na komercję. Wtedy artystę oceniano po tym, co stworzył i ile serca w to włożył. Dzisiaj miarą artysty jest to, ile razy pisali o nim na plotkarskich portalach i mówili w telewizji.

M: Kim dla Ciebie jest taki true rock’n'rollowiec?

D: Osoba, która prowadzi szalone i bujne życie – bez miejsca na nudę i monotonność. Wkłada całe serce w to co robi Zawsze jest sobą i za to ją szanują inni. A muzyka jest jej nieoderwalną częścią. Nie patrzy na innych z góry, traktuję wszystkich tak samo. Jeśli chodzi o ubiór, to oczywiście skóra, potargane spodnie, bandama na głowie, kowbojki na nogach i kilka tatuaży na ciele. W wielkim skrócie tak by to było.

M: Kochasz motocykle, a własnego nie masz. Planujesz?

D: Uwielbiam choppery, ścigacze i markę Harley-Davidson. Jeśli chodzi o zakup własnego, to raczej nie mam tego w planach. Jestem nerwusem i nie zniósłbym tych korków i naszych okropnych dróg. To jest totalna tragedia. Ale mam wielu znajomych motocyklistów. I to oni wożąc mnie, dają mi możliwość przeżycia tego zajebistego uczucia. Adrenalina wtedy buzje w każdej komórce ciała.

M: Częściej spotkamy Cię wśród młodego pokolenia niż w towarzystwie rówieśników. Jakiś przepis na długowieczność?

D: Uwielbiam młodzież i dobrze czuję się w jej gronie. Też przecież byłem kiedyś młody i dlatego nie lubię patrzeć na nich z góry, tym bardziej przez pryzmat tego, że mam więcej lat niż oni. Młodzież jest fantastyczna! Ma tyle życia i energii w sobie… Zaraża tym innych. Umieją czerpać wiele dobrego i wielu mogłoby się od nich tego nauczyć. Lubię przebywać i rozmawiać z młodymi ludźmi. Oni szanują mnie, a ja ich. Zawsze tak będzie. Przepisem na długowieczność jest życie w zgodzie ze sobą i z innymi. Jeśli robisz to, co kochasz, masz wspaniałą rodzinę i znajomych, to czego Ci więcej trzeba? No i oczywiście muzyka dodaję mi sił. Nie wyobrażam sobie życia bez niej.

Tekst: Matthew Kaminsky

Zdjęcia: Andrzej Naras

mg3295

/pstrong

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *