Czasami wszystko co dzieje się wokół -przytłoczy nas do takiego stopnia, że nie widzimy żadnej drogi wyjścia…. czasem trzeba pomyśleć i ową drogę odnaleźć wśród najbanalniejszych rozwiązań.
Każdy z nas ma wiele na głowie, nieważne jak jesteśmy twardzi i wytrzymali na codzienny stres, bieganinę za pieniędzmi w końcu zbuntuje się nasz organizm.. Niektórzy z nas chodzą do psychologów, znachorów, zielarzy inni odnajdują ukojenie emocjonalne w alkoholu inni w treningach.
Faktycznie przyznam od jakiegoś czasu mam świra. Świra na punkcie powrotu do korzeni, do matki natury, do większego szacunku do tego co matka natura nam dała. Nie będę się przywiązywać do drzew w Amazonii, ani bronić własnym ciałem zwierząt z grona ‘gatunek zagrożony’, ale spokorniałam, znów zaczęłam szanować to co mi dano. A wystarczył jeden zwykły dzień….
Ostatnio mój kolega bardzo śmiał się ze mnie, że oglądając i czytając ‘Into the wild’ chce niebawem zacząć żyć w lesie żywiąc się wiewiórkami i tym co ‘ spłodzi grunt’- coś w tym jest o tyle o ile, bo nie mam zamiaru być pustelnikiem, nie zamierzam porzucić rodziny ani izolować się od wszystkiego. Faktycznie lektury Thoreau, oglądanie dokumentów o amerykańskich trampach, filmy taki jak „Niebiańska plaża”, „ Prosta historia” czy „Przed wschodem słońca” tknęły mnie do pewnych posunięć i odrodziły we mnie pewne priorytety, o których chyba zapomniałam.
INTO THE WILD
To miał być kolejny weekend, taki jak poprzednie- pakujemy się w samochód, sobotę spędzamy dzień na snowparku, wieczorem afterek, niedzielne leniuchowanie, może znów snowpark i w chałpę. Myśl o tym, że od kilku tygodni po weekendzie wracam zmiażdżona równie jakbym nigdzie nie wyjeżdżała, a poniedziałkowe wstawienie się w korpo to katorga o której myślę już w niedzielny wieczór niepokoiła mnie i szukałam rozwiązania, co zrobić by w końcu zapomnieć o wszystkim?
O fokach słyszałam dużo, na Kasprowym zawsze spotykało się dużo osób, które sobie dreptały pod górę- ja, puch marny myślałam –po co do cholery oni to robią? Jaki jest sens wchodzenia pod górę, by z niej zjechać? Jest tak…albo inaczej… Ja mam tak, że jak nie wiem jaki mam sens, to sama muszę go znaleźć, by stwierdzić faktycznie to do dupy i nie ma sensu, bądź faktycznie to ma głębszy sens i wszystko już rozumiem. Bez sensu
Chodzi o to ,że muszę się przekonać czy gra jest warta czy nie warta świeczki
Przez myśl przeszło mi, że może to najwyższy moment by spróbować swych sił. Dobry wycisk nikomu nie zaszkodził. Zaczęłam się interesować i rozmawiać z osobami, które skiturują, o tym co warto ze sobą mieć, jak się ubrać na taką wycieczkę i czy tak naprawdę damy radę jako nowicjusze wejść gdziekolwiek. Należę do osób, które lubią wiedzieć wszystko na dany temat dlatego strasznie żałowałam, że wydawnictwo Pascal nie wydało przewodnika „ Foki na weekend”, ale przy dokładniejszym przeszukaniu internetu na pewne pytania udało mi się uzyskać odpowiedź. Wycieczka nabierała na wielkości , nagle z wycieczki 2- 3 osobowej zrobiła się grupa chętnych, którą docelowo nazwałam klasą- taki rozmiar przybrała. Tak samo jednak jak w klasie bywało, gdy chciało się iść na wagary i zgarnąć wszystkich- ja kończyłam na wagarach z dwoma osobami, a kilkanaście osób jednak rezygnowało. Tak też było tym razem. Wyklarowała się nam grupa 3 osób. Trzech dziewczyn. W piątek wieczorem spotkaliśmy się ze znajomymi, bo nasz plan prawie wziął w łeb. Czwarty stopień zagrożenia lawinowego, krążące plotki, że wprowadzą nawet stopień piąty, który jest niesamowitą rzadkością w polskich górach. W razie zmiany pogody dostaliśmy wskazówki gdzie iść i na co się nastawić. Postanowiłyśmy w razie czegoś obrać inny plan- nic jednak nie przyszło nam do głowy.
Sobotni poranek zaczął się dla nas bardzo wcześnie. Chyba emocje nas dopadły i godzina 6:30 nie wydawała się być tak wczesna. Oglądamy jak się sprawy mają, okazuje się, że sytuacja opanowana, czwarty stopień pozostał, ale będą otwarte trasy także nie jest tak źle.
Po pożywnym śniadaniu , udajemy się do Wolf Trail’a na rondo kuźnickie, by odebrać sprzęt, który na nas czekał. Okazuje się także, że nasz przewodnik ma roboty po pachy i wracamy do punktu wyjścia- zostajemy same. Szybko pokazał metody użytkowania fok i możemy ruszać.
Po jakiejś chwili byłyśmy już w Kuźnicach. Dnia poprzedniego wszyscy mówili, że może lepiej byśmy poszły na Kondratową, na spokojnie, że blisko, że fajnie. Od samego początku napierałam byśmy jednak doszły do Goryczkowej. Stajemy na rozdrożu i stawiamy wszystko na jedną kartę- nie do końca wiedząc czego się spodziewać.
Szlak ma niecałe 3 km długości, przed nami przeszło nim może z 5 osób. W ogóle w czasie drogi spotkaliśmy niewielką liczbę kolegów po fachu i jedną koleżankę. Widać, że oni nie robili tego po raz pierwszy czy nawet drugi. Tu zaskoczenie pierwsze- moi rodzice wpajali mi do głowy od dziecka chodzenie po górach, zdobywanie szczytów i posiadanie wielkiej radości z tego faktu…. Jak miło było usłyszeć na szlaku cześć i tym samym przypomnieć sobie jak zdobywało się szczyty u boku rodziców. Przypomniało mi to, jak ważne dla mnie są góry, nie tereny zurbanizowane przez człowieka, gdzie mamy trasę narciarską, tysiąc karczm i gówniane przeboje w tle, którymi katuje nas radio zet czy inne badziewie.
Trasa wytyczona początkowo szeroka by w razie problemu się wyminąć, odpocząć- ciągle balansująca między lasem i nartostradą, która prowadzi do Kuźnic. Im wyżej dreptałyśmy tym mniej ze sobą rozmawiałyśmy, co nie zmienia faktu, że co chwile któraś mówiła o niesamowitości widoków które mamy wokół. Im wyżej tym ciaśniej- starałam się prowadzić grupę w miarę spokojny sposób- nigdzie nam się nie spieszyło, chodziło przecież w końcu o to, by przeżyć swoiste nawrócenie, oczyszczenie, detoksykacje własnego umysłu.
Widoki, które serwowała nam matka natura były znacznie lepsze niż te, które widzimy wjeżdżając ściśnięci jak sardynki w puszcze metalową gondolką w stronę Kasprowego.
Zmiana perspektywy i tego , co tak naprawdę w tych górach jest i można zobaczyć zaskoczyło nas wszystkie.
Nie może się jednak obejść bez kryzysu. Kryzys nas dopadł, a właściwie jak wynikało z naszych późniejszych rozmów dopadł mnie. Nie był to kryzys fizyczny a psychiczny.
Mój błędnik zwariował. Brak punktu odniesienia spowodował, że nie za bardzo mogłam stwierdzić gdzie jesteśmy- wiedziałam, ile przeszłyśmy na tak zwane oko, ale nic nie mogło potwierdzić mojej tezy. Wszystko wskazywało na to, że to kwestia kilkuset metrów- bo czubki choinek są na wysokości oczu itp. W razie wypadku powiedziałam, że jeśli za godzinę nie dojdziemy nigdzie- w sensie nie będziemy miały żadnego potwierdzenia, że jesteśmy w stanie dojść wracamy – co wiedziałam, że może się nie udać, bo nartostrada już od dawna nie była na tyle blisko by do niej czmychnąć, a zejście w dół szlakiem nie należało do najrozsądniejszych decyzji.. Góry uczą pokory. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że są tutaj dłużej od nas i to one mają władzę, a także, że to my weszliśmy na ich teren. Na szczęście kryzys minął- oczom ukazała się pośrednia stacja kolei na Kasprowy Wierch. Salwy śmiechu, zadowolenie i szybka regeneracja. Porównania do planu filmowego Rambo I , kiedy to Sylwek ucieka przed wszystkimi stróżami prawa i niczym kozica skacze po lesie.
Błędnik wrócił i ma się dobrze, bo wie gdzie jest.
Kolejne kilkaset metrów nie powiem było najtrudniejsze, były chwile zawahania, do momentu kiedy znalazłyśmy półkę śnieżną, na której pierwszy raz od samego dołu mogłyśmy spocząć. Uspokoił się nam oddech i padło tylko jedno zdanie- słuchajcie jak tu cicho.
Po kilku minutach ruszyłyśmy w drogę by zaatakować, jak dobrze nam się wydawało już „szczyt” który sobie na ten dzień obrałyśmy.
Na szczycie okazało się, że naszym oczom od razu pojawili się nasi znajomi, którzy mówiąc szczerze rozbawieni byli naszymi strojami. Faktycznie nie miałyśmy softszelów czy innych przeciwwszystkiemu ciuchów z niewiadomo jakich materiałów- poszłyśmy w tym co miałyśmy i w czym normalnie jeździmy na desce czy nartach.
PRZEMIANA
Przyszła pora na wnioski- wnioski wnoszą tyle w ten tekst, bo dzięki tym wnioskom dzielimy się z Wami naszą przygodą. Porzućcie psychologów, znachorów, alkohol narkotyki, czy to co czyni Was wolnymi. Przez cały ten czas, nie pomyślałyśmy o niczym. Nic kompletnie nie zaprzątało nam głów podczas tej przemajestatycznej wyprawy. Wszystko co do tej pory spędzało mi sen z powiek, co mnie irytowało, co mi zatruwało życie i patrzenie na życie znikło w ciągu tych kilku godzin. Jeśli wiecie czym jest jasny stan umysłu- to to właśnie dają skitury. WOLNOŚĆ
Zjechałyśmy na dół aż do ronda kuźnickiego, co w porównaniu do wejścia nie dawało żadnej satysfakcji ani fanu. Akumulatory naładowane. Mamy wtorek- a na mej twarzy od soboty nie ma nic innego tylko ogromny uśmiech. Nic mnie nie denerwuje, wszystko mnie bawi, a błahość spraw codziennych jakoś przepływa i już ich nie ma. Czekam z niecierpliwością na kolejną wyprawę, nieważne gdzie, nieważne jak- ważne by poczuć po raz kolejny to cudowne zbratanie się z naturą.
To prawdziwy powrót do korzeni- nie żadne snowparki, nie żadne przygotowane trasy- to prawdziwe poznanie gór.
Osoby, które nie miały przekonania serdecznie zapraszam do próby swych sił. Nie patrzcie na to, że tak jak my nasi koledzy pośmiali za szerokie ciuchy na skitury bądź to, że to „tylko” Goryczkowa- dla nas było to bardzo wiele i naprawdę warto by zarażać innych tym wyśmienitym sportem.
Dzięki Kura za to, że zawsze podtrzymujesz i wspierasz moje pomysły.
Dzięki Tomczi za to, że jednak zdecydowałaś się ciągnąć ciężar nart na plecach i dotrzymać nam towarzystwa!.
Dzięki Wolf Trail za foczki!
Ahne Szczypka _redaktor naczelna poartalu wepeaceit