Wyścig życia

Marzec 10th, 2013

REPORTAŻ. Budząc się rano, otwieram oczy i dziękuję Bogu, że mogę przywitać kolejny dzień – mówi 26-letni Maciej Bębenek z Oświęcimia. 10 lat temu roztrzaskał się na rowerze. Było to w czasie kolarskich zmagań w Zawoi. Walczył o start w mistrzostwach Polski. „Zapraszam do lektury materiału poświęconego Maćkowi. Wypadek rowerowy zmienił cały jego świat. Mimo problemów i trudności – nie poddał się. Jest niesamowitym człowiekiem dającym świadectwo wiary we własne możliwości” – pisze Mateusz Kamiński, Redaktor Naczelny WE PEACE IT.

Maciek znika na chwile i wraca z albumem pełnym zdjęć. To część jego życia. Fotografie poukładał chronologicznie. Otwiera jednak na dniu pierwszej komunii świętej. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. To przecież wówczas dostał pierwszy rower.

 

Jesteśmy w jednym z domów w Oświęcimiu. 26-latek mieszka w nim z rodzicami. Dwa pokoje należą do niego. W mniejszym na półkach stoją dyplomy, nagrody, oprawione w ramkę wycinki z gazet. Obok kilka mebli. Drugi, znacznie większy, wygląda jak sala rehabilitacyjna. Karimata, piłka do zajęć ruchowych, rowerek treningowy i inne. Na meblościance, gdzie ma telewizor, lśni figurka rowerzysty. To jedna z pierwszych nagród jakie zdobył. Jest też miejsce na medale.

 

Komunijny prezent

 

- Tak naprawdę otrzymałem go prawie miesiąc wcześniej – szczupły, mierzący 190 centymetrów mężczyzna wraca myślami do komunijnego jednośladu. – Kupił mi go chrzestny. Jeździłem nim po pokoju. Nie wypadało pokazywać się z prezentem przed komunią – śmieje się. – Dopiero w maju oficjalnie był mój. Jeszcze tego samego dnia krążyłem na nim po wsi. Wypełniał każdą wolną chwilę. Kiedy wracałem z przejażdżek, szedłem do garażu, czyściłem, przeglądałem części, pucowałem śrubkę po śrubce. Pora roku nie miała znaczenia – dodaje.

 

Wertuje album dalej. Kilka kart i postój. Zatrzymuje się przy zdjęciu czerwonego górala. Należał do jego starszego brata. Inna rama, większe koła, znacznie lżejszy od komunijnego prezentu. To na nim wystartował w swoich pierwszych zawodach amatorskich. O oświęcimskiej imprezie dla cyklistów dowiedział się z plakatu przy szkole. Poszło bardzo dobrze. Później pojawiał się praktycznie na wszystkich zmaganiach przełajowych organizowanych w mieście. Zawsze stawał na podium.

 

Z czasem i jednoślad brata stał się niewystarczający. Maciek szybko urósł. Potrzebował innego sprzętu. Marzył o nowym rowerze. Jeździł po sklepach, oglądał różne modele i jednym się zachwycił. – Bardzo mi się spodobał. Był duży, wiele przerzutek, fajna kierownica. Chodziłem, oglądałem go praktycznie każdego dnia. Motywowałem się w ten sposób do zarobienia pieniędzy – zaznacza z uśmiechem. W wakacje 1999 roku poszedł do swojej pierwszej dorywczej pracy. Malował dach jednej z oświęcimskich dyskotek. Parę groszy wpadło. Miał też oszczędności. Był w końcu ministrantem w kościele salezjanów. Za służbę zawsze wpadło kilka groszy.

 

- Zbierałem dwa lata. Wymarzony rower kosztował 1600 złotych. Dla mnie to był majątek. Doskonale pamiętam dzień, w którym się po niego wybrałem. To był wakacyjny poniedziałek w 2000 roku. Pojechaliśmy z tatą samochodem. Wróciłem na rowerze – wspomina.

 

Właśnie wtedy postanowił związać swoją przyszłość ze sportem rowerowym. „Zostanę zawodowcem” – pomyślał. Marzył, by jazda na jednośladzie stała się sposobem na życie i źródłem utrzymania. Utwierdzały go amatorskie sukcesy.

 

Na jednośladzie jeździł gdzie popadnie, w tym na praktyki szkolne z mechaniki samochodowej. Kumpel Paweł powiedział, że w ich mieście istnieje Oświęcimskie Towarzystwo Cyklistów. Pojechali i zapisali się. Była zima, więc zajęcia mieli przede wszystkim na basenie, w sali gimnastycznej i siłowni. Nie zrażali się. Dawali z siebie wszystko. Czuli, że idą w dobrym kierunku. Wiosną przyszedł czas pierwszych zawodów. Ścigali się na czas. W zmaganiach uczestniczyli zarówno kolarze szosowi jak i górscy. Maciek zawsze był w pierwszej dziesiątce.

 

- To była nowość, przetarcie, dopiero się uczyłem. Dobrze wspominam ten okres, poznałem trochę osób. Z niektórymi do dzisiaj mam kontakt – zaznacza. – Robiło się poważnie. Zawody wyższej rangi, wymagały też lepszego sprzętu. Musiałem mieć coś konkretniejszego niż ten, który sobie kupiłem za oszczędności – dodaje.

 

Ojciec Maćka jest górnikiem. Dostał czternastkę. Pieniądze postanowił dać synowi. Nowy, porządny rower Maciek zamówił w Gorzowie Wielkopolskim. Kosztował ponad trzy tysiące złotych. Na tamte czasy była to góra pieniędzy. Profesjonalny sprzęt. Przywiózł mu go osobiście prezes OTC. Jeszcze tego samego dnia chłopak jeździł nim po Oświęcimiu i okolicach mimo że na zewnątrz sypał śnieg. Kiedy wracał, podobnie jak w przypadku komunijnego prezentu, siadał w garażu i pucował każdy szczegół swojego nowego sprzętu.

 

Poważny test

 

Pierwszemu znaczącemu testowi poddał go na Śląsku. Startował w trudnym, górzystym terenie. Zaliczył pierwszy poważniejszy upadek. Jemu nic poważnego się nie stało, ale w rowerze musiał wymienić niektóre części, w tym klocki hamulcowe. W kwietniu 2001 roku przyszedł czas na pierwsze zgrupowanie. Niestety, wyjazd musiał opłacić sam. Bardzo mu zależało. Pomogli rodziciele.

 

- Pojechaliśmy do Niedźwiedzia. Trenowaliśmy, przygotowywaliśmy się do startów, zjeżdżaliśmy z góry, czuć było sportowy klimat. Problem był taki, że wszyscy mieli po dwa rowery: szosowe i górskie. Ja dysponowałem jednym. Musiałem sobie radzić. Nie miałem sponsora, a rodzice też nie mieli pieniędzy – wspomina przewijając strony albumu.

 

Miesiąc później startował w pierwszych poważnych zawodach, w tzw. langach. Chodziło o przejazd kilkudziesięciu kilometrów w górskim terenie w określonym czasie. Przyjechali zawodnicy z całej Polski. – To była duża dawka adrenaliny – wspomina.

 

Jeździł m.in. w Palenicy, Głuchołazach, Czarkowie i Szczawnie Zdrój. – Zazwyczaj udawało mi się być w drugiej dziesiątce. Chyba z powodu braku obycia, lecz każdy start był dla mnie przełamaniem pewnego lęku – ocenia. Świetnie pamięta wymagające wysiłku i skupienia zjazdy na nieczynnej skoczni narciarskiej. Musiał być czujny. Konieczne było odpowiednie ułożenie ciała. Walczył ze strachem.

 

W oświęcimskim klubie dowiedział się o cyklu imprez w Żywcu. Od wyścigów w miastach Beskidów dużo zależało. Odpowiednia ilość punktów umożliwiała mu start w mistrzostwach Polski. A brakowało naprawdę niewielu.

 

7 lipca 2001 roku zmienił życie Maćka na zawsze. Wybrał się do Zawoi jako kolejnego punktu na trasie turnieju Żywca. Wiedział, że po tej imprezie czeka go zgrupowanie w Niedźwiedziu. Chciał dać z siebie wszystko.

 

- Niewiele pamiętam z tego dnia. Wszystko znam z opowiadań znajomego – tłumaczy.

 

Jak mówił mu kolega, jechał doskonale. Był w czołówce. Za nim pędzili inni zawodnicy. Odcinek trasy, o którym mowa, nie miał wielu obserwatorów. Nikt nie widział momentu upadku chłopaka z Oświęcimia. Prawdopodobnie najechał na kamień. Runął. Kask rozsypał się w drobny mak. Ludzie przybiegli dopiero po chwili. Ktoś powiedział organizatorom, że stało się nieszczęście i w pobliżu trasy leży nieprzytomny zawodnik. Helikopter przetransportował go do szpitala w Suchej Beskidzkiej. Tamtejsi lekarze nie potrafili udzielić profesjonalnej pomocy.

 

- Wylądowałem w klinice w Prokocimiu. Przez pierwsze dwa miesiące byłem w śpiączce. Kiedy się przebudziłem nie wiedziałem gdzie jestem i co się stało. Wiedziałem tylko, że ja to ja. Obok stali rodzice. Widziałem smutek zmieszany z radością w ich oczach – opowiada.

 

Rower po wypadku

 

W październiku poczuł się lepiej. Otrzymał zgodę na weekendową przepustkę. Było to w dniu imienin jego mamy, Jadwigi. Rodzicielka nie potrafi rozmawiać o wypadku syna. Ma w oczach łzy, kiedy myśli o tamtych chwilach. Podobnie jak ojciec chłopaka.

 

- Rozklejają się – ostrzega.

 

Dopiero wtedy, po przyjeździe do domu, Maciek zobaczył swój rower. Ten sam, który kupił mu tata, ten sam, który zmienił jego życie na zawsze. Wyglądał jak po spotkaniu z ciężarówką: koło w kształcie ósemki, brakujące szprychy, skrzywiony amortyzator. Jego przepustka do marzeń stała bezużytecznie w rogu garażu. Kiedy na niego spoglądał, chciało mu się płakać. W głowie miał tylko świadomość, że już nigdy nie osiągnie tego, co miało być jego pracą wykonywaną z miłości. Diagnoza lekarska była jednoznaczna: spastyczność czterończynowa. Sam nie mógł się poruszać, potrzebował pomocy w najprostszych czynnościach, brakowało mu równowagi, mówił bardzo niewyraźnie.

 

- Świadomość umysłową miałem taką samą jak przed wypadkiem – dodaje.

 

Mimo tego nie poddał się: ćwiczył ciało dając z siebie wszystko podczas zajęć rehabilitacyjnych. Z czasem zaczął chodzić samodzielnie trzymając się ścian. Lekarze widzieli coraz większe postępy. Dawali mu częściej przepustki. Wiosną, kiedy za oknem zrobiło się ciepło, wujek ufundował mu trójkołowy wózek z napędem ręcznym na przednią oś.

 

- Pierwszy rower po wypadku – śmieje się trzymając na kolanach zamknięty album. – Nie docierało do mnie, że kiedyś mogę nie jeździć na normalnym jednośladzie. Wiedziałem, że to tylko okres przejściowy i muszę iść do przodu, robić wszystko, żeby dawna sprawność powróciła. Jednocześnie zaczął nadrabiać szkolne zaległości. Rozpoczął indywidualne lekcje. Nadziei do dalszej walki o marzenia dodał mu dzień, kiedy bez wiedzy rodziców, u swojego kolegi na podwórku, dziesięć miesięcy po wypadku, wsiadł na prawdziwy rower.

 

- To była niedziela wieczorem. Zrobiłem to, kurde, zrobiłem – cieszy się. – Trochę czułem się niepewnie, ale dałem radę. Najlepszy był wzrok rodziców kiedy mnie zobaczyli, że jadę w ich stronę, a mój kumpel obok na trójkołowym wózku. Uśmiechałem się jak głupi. Mama z tatą już mieli inne miny – dorzuca.

 

Pasja i praca

 

W zimie 2002 roku zaczął myśleć o naprawie swojego starego jednośladu. Miał jeszcze jeden inny do skakania. Sprzedał go. W ten sposób mógł kupić części. Sam nie potrafił go poskładać. Dlatego rekonstrukcję powierzył fachowcom. Powiedział co chce i miesiąc później otrzymał swój nowy/stary bike.

 

- Zacząłem na nim jeździć nawet kiedy na ulicach leżał śnieg. Na początku robiłem kilka kilometrów dziennie po swojej wiosce, z czasem zacząłem pokonywać dłuższe trasy – dodaje.

 

Pewnego dnia rower nawalił. Chłopak zgłosił się do jednego z serwisów rowerowych w Oświęcimiu. Właściciel, Jacek Gabryś, znał historię Maćka. Zaproponował pomoc.

 

- Wiedziałem, że sobie poradzi. To dobry chłopak. Chciałem z nim współpracować, więc zapytałem, czy nie chce mi towarzyszyć w naprawach – opowiada Gabryś. – Podziwiam jego chęć powrotu do normalności po takim wypadku. Osiągnął sukces, bo wiele osób w jego wieku i takiej sytuacji, po prostu chciałoby targnąć się na życie – dodaje.

 

Maciek przyznaje, że nigdy nawet nie miał takich myśli. Jednoślady dają mu siłę do życia. W warsztacie u Gabrysia poprawia dodatkowo swoją sprawność fizyczną. Doskonali precyzję ruchów.

 

- Nauczył się naplatać koła, co jest w tej sytuacji niezwykłą sprawą – zaznacza szef Maćka. Miłość do sportów z czasem jeszcze bardziej go napędziła. Kiedy jeździł na zajęcia rehabilitacyjne do Krakowa, medycy zasugerowali treningi na basenie. Kupił płetwy i wybrał się do oświęcimskiej pływali. Trafił w ręce Alicji Ledwoń, która zaproponowała mu udział w grupie pływackiej dla osób niepełnosprawnych „Start” Katowice oddział Oświęcim. W 2007 roku pojechał na pierwsze zawody w Woli na Śląsku. Były to zmagania integracyjne. Zdobył tam pierwszy medal. Zajął drugie miejsce płynąc grzbietem na długość 50 metrów.

 

- Sukces w innym sporcie niż wcześniej. Czułem się super, że idę w inną stronę, ale się udaje – zaznacza. Przez następne lata również brał udział w różnych zmaganiach w wodzie. Ale jak sam zaznacza, nie ma dużego obycia w tym sporcie. Zapewnia natomiast, że cały czas trenuje i nie zamierza przestać. Jak na razie jego największy sukces to udział w mistrzostwach Polski w 2011 roku w Szczecinie.

 

Dwa marzenia

 

Od 2009 roku pracuje z własnym rehabilitantem w swoim domu. Mówi, że czuje postęp z każdym dniem. Choć dzisiaj, dla kogoś z zewnątrz może wydawać się, że chłopak ledwo utrzymuje się na nogach, to jednak ma się coraz lepiej. Stał się bardzo samodzielny. Codzienne czynności jak np. pisanie wiadomości SMS, nie sprawiają mu większych problemów. Bez kłopotów porusza się w internecie, czyta, ogląda telewizję i poznaje ludzi mimo dalszych trudności w mówieniu. Niestety, wielu wcześniejszych „przyjaciół” odeszło w zapomnienie.

 

- Jeden kumpel, który myślałem, że będzie ze mną na dobre i na złe, dzisiaj mówi mi tylko „cześć” na ulicy. Na tym się nasza znajomość kończy. To przykre, ale prawdziwe. Nie przejmuje się tym.

 

Dookoła jest tyle innych wspaniałych osób. Przed wypadkiem Maciek miał również dziewczynę. Była z nim przez następny rok. Pewnego dnia otrzymał list. Napisała mu, że chce być z kimś innym, a z nim nie jest w stanie się już spotykać. Starał się ją zrozumieć, wytłumaczyć. Dokonała wyboru, który uszanował. Na początku bardzo tęsknił. Brakowało mu jej obecności. Kochał ją. Ale czas leczy rany. Tak było też w jego przypadku. Choć dzisiaj jest nie ma stałej partnerki, to na brak damskiego towarzystwa nie narzeka. Dużo frajdy daje mu kontakt z koleżanką Kasią. Mieszka niedaleko niego. Poznali się na finansowanych przez Unię Europejską spotkaniach dla osób niepełnosprawnych. Zajęcia dotyczą aktywizacji zawodowej. Urzekła go rozmowa z nią. Jak przekonuje „gadka się kleiła” i chciała go słuchać, a także opowiadać o sobie.

 

- Na rowerze jestem u niej w kilka minut – zaznacza z uśmiechem. – Lubi słuchać o mojej pasji. Zna moją historię i w pewnym sensie mi kibicuje. A to mnie wzmacnia. Zawsze dziwi się kiedy idę na trening. Pyta jak mi się chce? Odpowiadam, że to część mojego życia. Ona, chętnie o nim opowiada. Przyznaje, że jest jego fanką. Podziwia zapał, który w nim drzemie.

 

- Wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nasza dalsza znajomość wyszła niejako naturalnie. Zaraził mnie uśmiechem i dystansem do siebie. Zaimponowało mi to, że pracuje w warsztacie rowerowym. Najcenniejsze w Maćku jest to, że potrafi wczuć się w sytuacje drugiej niepełnosprawnej osoby w bardzo mądry i dojrzały sposób – opowiada Katarzyna. – Podziwiam jego pasję ponieważ wielu ludzi w jego sytuacji bałoby się nawet wsiąść na rower. On pokonał lęk,odnalazł się bardzo dobrze w nowej dla niego rzeczywistości – podkreśla.

 

Kiedy pytam Macieja o to jak wypadek zmienił jego życie, w zdecydowany sposób odpowiada, że nawet się nad tym nie zastanawia. Żyje sportem, cieszy się z tego, że może do kogoś napisać wiadomość SMS, a w wolnym czasie wsiąść na rower i jechać przed siebie.

 

- Dla kogoś są to drobne sukcesy. Dla mnie wielkie. Budząc się rano, otwieram oczy i dziękuję Bogu, że mogę przywitać kolejny dzień – odpowiada patrząc w okno.

 

- Mam cel. Chce co najmniej w 99 procentach wywalczyć sprawność sprzed wypadku. Może mi się to nie udać, wiem, ale idę w tym kierunku. Chcę! – dodaje.

 

Jego motorem napędowym jest muzyka. Dzisiaj akumulatory doładowuje mu reggae, dawniej techno, ale z żartem dodaje, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Czy jest ktoś do kogo ma żal?

 

- Chyba jest jedna taka osoba. Prezes klubu rowerowego w Oświęcimiu. Obiecywał, że nie zostawi mnie bez wsparcia i pomocy w rehabilitacji. Zostawił i zapomniał o swoim zawodniku – zaznacza ze smutkiem. – Kiedy o tym myślę zaczynam się nieco obawiać przyszłości. Boję się, że kiedy rodzice nie będą w stanie mi pomagać, nie poradzę sobie. Osobie niepełnosprawnej mającej II stopień trudno znaleźć dobrą pracę. A ja chciałbym z pensji utrzymywać również rehabilitanta. Nie wiem jak to będzie. Pan Jacek mówił mi żeby spróbować podziałać z własnym warsztatem rowerowym. Może to jakaś droga – opowiada.

 

W końcu zadaję pytanie, które ciśnie mi się na usta od samego początku spotkania. Marzenia. Jakie masz marzenia?

 

- Dzielą się na dwie kategorię: sport i życie prywatne. W tej pierwszej chciałbym ubrać na szyję złoty medal na jakichś znaczących zawodach pływackich. W drugim przypadku marzę o własnej rodzinie – kończy Maciej odkładając na półkę album ze zdjęciami.

 

 

Maćkowi można pomóc wpłacając pieniądze. Potrzebne mu są na rehabilitację. W jego imieniu dziękujemy za każdy grosz.

Dane wpłaty:

FUNDACJA DZIECIOM „ZDĄŻYĆ Z POMOCĄ”
UL. ŁOMIAŃSKA 5, 01-685 WARSZAWA
BANK BPH SA
15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
z dopiskiem: 17989 Bębenek Maciej Oświęcim – darowizna na pomoc i ochronę

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *