Aren Karter, to młody grafik, który od A do Z ogarniał wszystkie dotychczasowe wzory dla kolekcji ulicznej marki odzieżowej Intruz. Jest także autorem logo dla WE PEACE IT. O grafikach za bułkę, hajsie za projekty, artystach i tatuażach, rozmawia z nim Matthew.
Matt: Dzisiaj grafik, robiący zlecenia, często traktowany jest jak dziecko z pisakiem w ręce, które coś tam rysuje. Zleceniodawcy myślą, że wykonanie np. logo lub projektu ulotki, to „bułka z masłem”. Na Facebooku powstała nawet grupa „jestem ilustratorem, zrobię Ci grafikę za bułkę”.
Aren: Po części sami sobie jesteśmy winni. Zacząć przygodę z grafiką jest łatwo. Wystarczy program i przeczytanie kilku samouczków. Ale aby zacząć robić rzeczy na poziomie, potrzeba naprawdę sporego kawałka czasu. Wielu pomija ten etap i proponują swoje usługi kompletnie nieprzygotowani, bez warsztatu, za pół darmo, zaniżając w ten sposób poziom i ceny na rynku. Przez co mamy sytuacje jaką mamy. Oczywiście nie jest to tylko wina grafików. Zleceniodawcy też często chcą mieć wszystko jak najtaniej nie mając kompletnie pojęcia ile tak naprawdę dobra usługa graficzna kosztuje.
M: Grafik to jeden z przedstawicieli wolnego zawodu. Jak z hajsem?
A: Podejrzewam, że gdybym miał psa, to byłby kłopot utrzymać nawet jego. Ale to po części przez fakt, że lubię rozpieprzać pieniądze na niepotrzebne rzeczy (Sneakers ruined my life!). W sumie powinienem zacząć od tego, że nie uważam się za profesjonalistę. Cały czas jestem na etapie nauki, zdaje sobie sprawę, że mam duże zaległości. Jestem samoukiem i brakuje mi jeszcze trochę żeby dołączyć do “pierwszej ligi”. Ale znam kilka osób ze środowiska, które finansowo dobrze sobie radzą, miejmy nadzieje, że wkrótce dołączę do nich.
M: Z kim najbardziej lubisz pracować: klienci stricte biznesowi, ziomki czy przypadkowe osoby?
A: Z tymi, którzy najlepiej płacą. Oczywiście żartowałem. Lubię pracować z ludźmi potrafiącymi mi zaufać i dającymi mi dużo wolnej ręki podczas projektowania. Mam kilku takich klientów. Lubię także ciekawe i ambitne projekty podczas których zleceniodawca nie boi się świeżych rozwiązań.
Z jakimi markami jesteś związany?
A: Urodzony i wychowany w Intruz clothing. Ta marka towarzyszyła mi przez całą drogę rozwoju od chwili kiedy pierwszy raz chwyciłem za program po dzisiejszy dzień. Można powiedzieć, że to już rodzinny projekt. Dają moim pomysłom naprawdę duży kredyt zaufania choć czasami straszne z nich marudy (śmiech). Niestety, ostatnimi czasy mam mało czasu przez co nie poświęcam robaczkowi tyle uwagi co chciałbym. Intruz for life!
M: W jakich ogarniasz się programach?
A: Adobe Illustrator i Photoshop. Jednak program to tylko środek, liczą się pomysły, 60 procent czasu spędzam przed kartką, rozpisując pomysły i robiąc szkice.
M: Grafik to artysta?
A: Ja się na pewno za artystę nie uważam, zresztą mam o nich fatalne zdanie. Poza tym jako projektant wykonuje przede wszystkim usługi. Ludzie nie płacą mi za sztukę tylko za to, aby ich produkt, plakat, logo zajebiście wyglądało. Poza tym żyjemy w czasach gdzie słowo artysta jest nadużywane. Kupujesz nowego Canona, do tego kilka obiektów – nazywasz siebie artystą, robisz średnio brzmiące tracki – nazywasz siebie artystą, zrobisz dwie krzywe kreski i trójkąt – nazywasz siebie artystą. Artyści, których szanowałem dawno nie żyją, w czasach obecnych nie mam idoli.
M: Jesteś również grafikiem dla samego siebie. Jarasz się tatuowaniem.
A: Jaram się póki co bardziej teoretycznie niż praktycznie. Nie jestem ekspertem w tym temacie, bardziej fanem. Dlatego nie chciałbym się na ich temat rozpisywać. Jednak bardzo podoba mi się klimat staro szkolnych dziar, przede wszystkim ich wymowność i prostota. Dziar póki co mam pięć. W większości odnoszą się do mojego życia i osób mi ważnych. Sam sobie ich nie projektuję, bo się na tym nie znam. Jednak z moim bliskim znajomym Tackim, który jest twórcą trzech moich ostatnich tatuaży, konsultuje i rzucam pomysły, a on je z powodzeniem przenosi na moją skórę.
Zdjęcia: Paweł Dziurzyński, Marcin Socha, Kamil Zacharski