Twardziel twardzielem – wygadać się musi każdy. Zwłaszcza w poniedziałek albo czwartek. Otóż znany mi Ochroniarz prawie 25 lat temu za punkt honoru wyznaczył sobie, by mnie strzec przed wszystkimi nieszczęściami podłego świata, za co zdarza się, że otrzyma czasem śniadanie.
No ale też normalnie, za regularne pieniądze, pracuje jako ochroniarz w sieci sklepów, której nazwy nie mogę podać (pierwsza ‚L”, ostatnia też „L”, 4 litery z czego tylko jedna jest samogłoską, żółto-niebieskie logo, od niedawna kampanii reklamowej towarzyszą dwaj znani kucharze, ale oni nie gotują, tylko gonią kury i jeżdżą na (jednym!) rowerze). No i w tym Lidlu, właśnie co nieszczęsny poniedziałek i nieszczęśniejszy czwartek są sprzedawane artykuły promocyjne – niecodziennego asortymentu, szczególne można by rzec. Na tyle wyjątkowe, że wywołują wśród zakupowiczów falę niekontrolowanych zachowań. „Najgorsze, córka, jest to, że nie widzę złodziei – a bliżej podejść nie mogę, bo mnie stratują…serio.” Na początku nie dowierzał własnym oczom, dziś nauczony doświadczeniem uznaje, że nie ma co – trzeba przeczekać najcięższe. Dlatego staje z daleka i obserwuje. I oto z Jego obserwacji wynika, że prawdopodobnie za cenę 11.99 w poniedziałek jest sprzedawana kura, która znosi złote jajka z prędkością niemalże światła i na dodatek sama gra nimi na giełdzie, a wygraną z radością przekazuje zachwyconemu właścicielowi. Przez długi czas nijak jednak sprawdzić tychże przypuszczań Ochroniarz nie jest w stanie z racji tłumu, przez który ciężko się przecisnąć. Klienci bowiem stoją przy promocyjnych koszykach, za koszykami, pod koszykami, na koszykach i w koszykach. Jakby mogli, to by bez patrzenia na to co w nich jest ładowali wszystko do toreb, plecaków, kieszeni, saszetek, do buta – wszędzie tam, gdzie drugi klient już nie znajdzie! Bo to! JEST!…WOJNAAAA!!
Sklep jest otwierany o 8.00. Jednak ślady wydeptane z niecierpliwości w kostce brukowej przed marketem świadczą o tym, że kolejka ustawiała się od około 6.00. Ochroniarz widzi tłum z daleka, gdy powoli dociera do miejsca pracy i już wie, co nastąpi. Nie traci jednak dobrego humoru i wchodzi dziarsko do sklepu tylnym wyjściem. Zadowolony z tej jakże zuchwałej intrygi przechytrzenia klientów rusza na miejsce pracy. Zmierza w kierunku przeszklonego głównego wejścia, by dokonać otwarcia sklepu. Dwa razy złośliwie udaje, że czegoś zapomniał, dwa razy się wraca i dwa razy On i cała jego rodzina, czyli znaczy się ja też (!) zostajemy obrzucenia soczystymi i wyszukanymi obelgami. W końcu dręczenie rozwścieczonego stada mu się nudzi i wpuszcza zwierzynę na pole bitwy.
O godzinie 8.20 po sklepie ani śladu. Rozniesione jest niemal wszystko…