Tym razem na naszej redakcyjnej kanapie gościmy młodego, nietuzinkowego artystę wywodzącego się z Zakopanego. Chodzi o barona Tomasza Matejkowskiego – Marusarza. W rozmowie z Mateuszem Kamiński, reaktorem naczelny WPI, szaleńczo natchniony twórca opowiada m.in. o wizjach i pomysłach na sztukę.
Czym dla Ciebie jest sztuka?
- Właściwie są to dwie rzeczy: relaks i przesłanie.
Jak rozumiesz relaks, a jak przesłanie?
- Relaks, bo działa ona na mnie rozluźniająco. Można mieć w głowie milion problemów, ale w czasie tworzenia na Ciebie nie wpływają one negatywnie, nie wkurzają Cię. Przesłanie? Musi być. Sztuka nie lubi brakujących tytułów. Każda przecież jest na jakiś temat. Mówi o pewnych rzeczach w sposób, w jaki nauka nie jest w stanie sprecyzować, wyjaśnić. Sztuka sama w sobie nie występuje w innych dziedzinach, przykładowo biologii czy chemii, gdzie coś można wyjaśnić, zrozumieć.
Nie sądzisz, że dzisiaj słowo „artysta” nie ma większego znaczenia, gdyż żyjemy w dobie internetu, gdzie wartość prawdziwego rzemiosła zamieniła się w pliki?
- Tak, to zjawisko wynika z tego, że był surrealizm i konceptualizm. Okazało się, że sam pomysł stanowił sztukę, idąc przykładem Warchola, który skomercjalizował sztukę. Dzisiaj każdy może być artystą. Ale wobec tego nikt nim nie jest, bo zatraca się możliwość ustanowienia takowej definicji. Sam się z tym nie zgadzam. Artystą się jest, a nie bywa się. Trzeba przyjąć pewne kryteria. A one się zmieniają. W zależności od tego, kto je ujmuje. Masz np. street art i masz uznanie pewnej grupy, a z kolei w światku artystycznym, klasyfikuje Cię to, ile masz np. wystaw. Jak we wszystkim zdobywasz uznanie w danym środowisku, jesteś określany przez społeczeństwo. Ty sam przyjmujesz kryteria danej grupy. A czy Ty się uważasz za artystę, to zupełnie inny temat.
A Ty się uważasz?
- Tak.
Bo?
- Moje kryterium wynika z dziedziczenia. Nie chodziłem na ASP. Mam to w genach. Mój ojciec oraz mama tworzyli, stryjek również.
Siadasz przed płótnem i…
- Najpierw ustalam, co chce namalować. Trzeba wybrać zdjęcie, skadrować, zdecydować, co chce zrobić. To nie jest tak, że siadam przed pustym płótnem i coś powstaje.
Co wobec tego Cię inspiruje?
- Ostatnio głównie zdjęcia – pojawiające się na Facebooku i Kwejku, jak również kadry z filmów i seriali – czyli wykorzystuję to, co widzę w sieci. Robię też zdjęcia komórką. Czasami ludzie podpowiadają mi różne tematy. I to jest ważne. Mocno zwracam na to uwagę. Przykładowo jeden gość, Jakub Baran, podpowiedział mi, żeby stworzył Iron Mana – mówisz masz. Słucham pomysłów. W przypadku portretów – jeśli są to piękne kobiety, lubię je malować, brzydkich nie maluję, to bez sensu.
Czy ludzie chcą być malowani?
- Czasami tak. Zdarzyło się, że ktoś do mnie zadzwonił i poprosił bym go namalował. Mam kilka takich przykładów.
Czy malowanie, sztuka pozwala Ci być szczęśliwą osobą?
- Hmm, tak. Kiedyś zastanawiałem się czy nie robić kariery naukowej, miałem propozycję od promotora, czy nie chciałbym się tym zajmować. Ale doszedłem do wniosku, że nie ma możliwości trzymać kilku srok za jeden ogon. Wiem, że dzisiaj jest to popularne, robienie wielu rzeczy naraz, lecz moim zdaniem to nie jest do końca dobre. Jednej pasji nie można oddać się w stu procentach. Nie lubię filozofii wschodniej, ale podoba mi się stwierdzenie, że to, co robisz teraz jest tym, co powinno dawać Ci satysfakcję.
A co z zarobkami?
- Bywa z tym różnie. Bez rewelacji. Moje ceny nie są zbyt wysokie. Często kupują ode mnie ludzie, którzy sami nie mają kasy, ale po prostu moja sztuka im się podoba.
Lans i artysta.
- Mam wrażenie, że się trochę lansuję. Przykładowo, mam profil na FB, to nie wykorzystuję go maksymalnie komercyjnie. Delikatnie przemycam swoje prace. Staram się zachować umiar. Mam stronę internatową: www.tromgenn.pl – tutaj staram się pokazywać prace.
Kiedyś było tak, że artysta chcąc się pokazać, zaaresztować, a inaczej po prostu sprzedać swoje prace, bywam tu i ówdzie, mam na myśli wernisaże, wydarzenia. Dzisiaj jest era internetu. Czy jedno z drugim powinno się łączyć, czy ma to znaczenie?
- Internet to nie wszystko. W miarę regularnie mam wystawy, jedna na rok – póki co. To ważne. Co za dużo to jednak niezdrowo. Niektórzy te same obrazy pokazują w tych samych miejscach kilka razy. Mnie to się nie podoba. Ja zawsze chcę pokazywać coś zupełnie innego. Jasne, że trzeba się lansować, ale ja tego nie do końca lubię. Jednak zdarza mi się. Poznaję ludzi, by np. później móc zorganizować dla siebie wystawę. Szykuję kolejną. Mam kilka obrazów przedstawiających chomiki. Są to chomiki ideowe. Mają jasno sprecyzowane poglądy. To jest pewnego rodzaju dowcip. Zderzenie mocnego symbolu – miasto/instytucja z małym, pluszowym chomikiem, który poczuwa się do reprezentowania pewnej instytucji. To zabawne, bo okazuje się, że taki chomik, to np. nazista. Można to interpretować, że są to ludzie rządzący. Swoje poglądy powtarzamy bezrefleksyjnie, jak chomiki deptujące w kołowrotkach poglądów.
Skąd fascynacja wojskiem? Bo wiem, że jara Cię militaria.
- Maluję np. pistolety i czołgi. Zawsze te tematy mi podchodziły. Lubię broń. Trochę strzelałem. Gdybym mógł chciałbym mieć czołg. Jestem artystą nie reprezentującym pacyfizmu, ale wojnę, bo czasami trzeba komuś dowalić. Popierałem interwencję w Iraku, gdyż bywa, że nie ma innej możliwości jak tylko siła. Gdyby wszyscy ludzie byli pacyfistami, super! Jednak są częścią mechanizmu, w którym mamy również tych wojujących i niszczących.
Jak Tobie się udało mieć obrazy w galeriach?
- Np. w Zakopanem nie było z tym problemu. Są tam moi rodzice, którzy mi to ułatwili. W Krakowie natomiast przyszedłem ze swoimi obrazami i zapytałem, czy nie wzięliby mi ich do siebie. Właściciel się zgodził. Później ta galeria się zepsuła, więc je stamtąd zabrałem.
Jesteś w stanie zarobić na życie?
- Nie do końca. Czasem sprzeda się kilka, czasem jest posucha. Najtrudniejsza w malarstwie jest nieregularność.
Sprzedałeś jak dotąd kilkadziesiąt obrazów. Czy znasz wszystkich właścicieli?
- Tylko pięciu. Są to ludzie z rodziny, znajomych. Docieram ze swoją sztuką do młodych ludzi, tak naprawdę dopiero rozpoczynających swoja przygodę ze sztuką. Ale nie tylko.
Co lubisz najbardziej malować?
- Dziewczyny, choć jeszcze nie malowałem aktów.
Używki?
- Nie pomagają w twórczości. Wolę robić to na trzeźwo.
Skąd bierzesz pieniądze na farby?
- Nie są to duże koszty. Choć płótna dużych formatów to spory wydatek. Wybieram więc mniejsze.
W jaki sposób Twoim zdaniem artysta komentuje rzeczywistość?
- Można się odnosić np. do polityki. Mam na ściennie np. Jaruzelskiego, w tym przypadku nawiązuję do filmu, będącego pewnym źródłem moich inspiracji. Mam też ten sam obraz przedstawiony w innych kolorach. Klimat jest zupełnie inny. Robiłem to na zamówienie – Jaruzelskiego jak z South Parku. Prawdopodobnie mój klient potrzebuje tego obrazu żeby dyscyplinować pracowników. Kupił np. ode mnie wkurzonego Borysa Szyca. To moja teoria.
Budząc się rano…
- Najpierw to trzeba trochę posprzątać. Porządek jest istotny. Należy go zachowywać w miejscu pracy i w mieszkaniu, bo to utrzymuje człowieka na powierzchni. Mam w swoich farbach poukładane wszystko jak należy. Patrząc na pracownie innych, dostrzegam pomalowane, wymazane farbą ściany, brudne pędzle, przeraża mnie to. Nie chodzi o pedantyczność, ale pewne zasady.
Marzenia jako artysta?
- Chciałbym realizować różne pomysły. I chciałbym je wykonywać. Chęć wyprodukowania kilku obrazów. Dlatego wciąż je gromadzę. Mam w komputerze folder, w którym je zapisuje. Technologia bardzo pomaga mi w realizacji swoich pasji.